Wstęp z instagrama: Ale co to , ale jak to – Dran wrzuca filmik z rysowankiem?? W dodatku jest to szkicownikowy czalendż od Javvie!!
Jakiś czas temu poprosiłam Was o kilka rysunkowych pomysłów i oto właśnie postarałam się je zrealizować w formie superszybkich, małych ilustracji. Skorzystałam też z okazji, by poużywać różnorakich mazaków/kredek, które na łapu-capu zebrałam z biurka.
Mierząc się z tym uroczym zbiorem karteczek, dopadły mnie Uczucia i Rozkminy. Na co dzień robię wszystko, by przypadkiem nic takiego nie pojawiło się w mojej głowie – zmieniłam się w rysującego robota bip-boop.
No ale jak już się uczucia pojawiły, a ja mam mentalną możliwość się im przyjrzeć, to spisałam je w celu autorefleksji.
Wpis poniżej jest natury 'uuuugh powinnam to skasować, a nie wrzucać w sieć’. Nic kontrowersyjnego, bardziej komóż potrzebne takie bzdury?
No ale nie po to mam kokoro w drankokoro, żeby się krępować. Endżoj!
Zapełnianie szkicowników to nie jest dla mnie kaszka z mleczkiem. Osobiście jestem bardziej #teamuglysketchbook. Na pewnym etapie może i nosiłam ze mną rysownik, w którym starałam się, żeby cośkolwiek prace w nim wyglądały na skończone, ale nigdy nie była to galeria sztuki.
Tyci rozmiar książeczki od Javvie pomógł przełamać opory – dodatkową motywacją było 'dam radę zrobić to na jednym posiedzeniu i zmontować materiał’.
W trakcie zapełniania stron rollercoaster emocji. Wygrzebywałam się z załamki, by po chwili zrobić coś fajnego, by zaraz po tym znowu stracić wiarę w siebie.
Na koniec czułam się dość średnio.
Teraz bardziej średnio się czuję z tym, że czułam się średnio.
Rysunki same w sobie to całkowicie odrębna kwestia i ich jakość nie ma tu szczególnego znaczenia – te same zwątpienia/rozkminy może mieć artysta co rysuje od 3 miesięcy, 3 lat i 30.
Mój problem leży tym, że rysowanie to dla mnie praktycznie 100% praca dla kogoś/w konkretnym celu. W związku z tym 'pogodziłam się*’, że jestem 'wyrobnikiem, a nie artystą’, że 'sama nie mam pomysłów, chęci, ani niczego do powiedzenia’.
*- Bardzo swoją drogą wygodne, bo takie nastawienie zwalnia od tych wszystkich 'wewnętrznych artystycznych rozkmin’. 'Pokaż mi styl, daj termin i piniądz, a będzie zrobione’.
Prawdziwy Problem dopada mnie wtedy, kiedy klient prosi 'narysuj to w swoim stylu!!’, a ja dostaję Totalną Zwiechę. Prosta rzecz zajmuje mi godziny. Jak nałożyć kolory? Jaki poziom skomplikowania?? Co masz na myśli???? Daj mi przykład!! Czyjś, mój, jakikolwiek!!
Mam tak nikłe pojęcie o swojej twórczości, że nie potrafię wyobrazić sobie, jak ktoś inny ten 'mój styl’ postrzega i co jest w nim kluczowe/atrakcyjne.
Jednocześnie codziennie oglądam prace ogromnej ilości rysowników i gdzieś tam mimowolnie zbudował mi się obraz w głowie 'no ja to stylowo odnajduje się pomiędzy tym a tamtym’.
TYMCZASEM, jest to obraz w głowie niczym nie poparty!! Bo przecież nic nie rysuję poza pracą. (ps. Nie oznacza to, że pracuję dużo/po nocach. Nic z tych rzeczy. Po prostu i tak nie zostaje mi kreatywnego drajvu po 'normalnym’ dniu.)
Nie miałam więc szansy nauczyć się ekspresji w tym swoim 'samopostrzeganym’ stylu. I teraz, kiedy podjęłam czalendż szkicownikowy, to uderzył mnie rozjazd 'hej, to jednak jest inne, niż to, czego się spodziewałam…’. I wielki dysonans i namieszanko w głowie. I nie mówię tu o tym, że 'wyszło brzydko/brakuje mi skilla’. Doskonale wiem, że 'potrafię’ rysować w ten określony sposób, ale nie jest on moim domyślnym/intuicyjnym/podstawowym.
Co jest nie tak z tym, co stworzyłam? Trudno powiedzieć. Ten rozjazd to trochę jak słuchanie swojego nagranego głosu. Niby jest taki sam, ale nie TEN SAM, co słyszymy własnymi uszami. Grrr, nieprzyjemne! Irytuje! Wstyd! Nie słuchajcie tego, nie patrzcie na moje rysunki!!
Tymczasem ludzie, którzy znają tylko ten 'zewnętrzny głos’ – łotefak, przecież wszystko jest spoko, dobę jak zawsze.
Jest spoko, ale nie spoko aaaa!!

Dodatkowo to całe wyobrażenie 'tego stylu, co mi się wydaje, że mógłby być mój’ jest dziwnym amalgamatem różnych inspiracji. To lepiej niż 'chcę rysować jak ten jeden artysta X!’, bo kopiowanie to ostatnie, czego chcemy, ale wymaga więcej kombinowania i eksploracji. NA KTÓRĄ NAWET NIE DAJĘ SOBIE SZANSY.
Bo „I Got this’ przecież? Przecież technicznie potrafię tak rysować, więc będę w stanie do tego sięgnąć kiedy tylko będę chciała!
…ale jednocześnie 'boję się, że jednak nie wyjdzie?’ I zostanę obnażona przed samą sobą, że nie jest tak różowo, jak myślę.
No i ląduję w paraliżu. Ehem, to znaczy TOTALNIE MOGĘ TO ZROBIĆ JAK TYLKO BĘDĘ CHCIAŁA, ALE AKURAT NIE CHCĘ, BAAAAKA!
Z całego doświadczenia wyszłam z refleksją, że jeśli nadal będę zapierać się, że 'nie jestem artystą, tylko wyrobnikiem’ i nie będę pielęgnować swojej relacji ze sztuką (krindż, ale przyjmijmy to na klatę), to będę nieuchronnie staczać się w wypalenie.
Nie jestem w miejscu, w których chciałabym być, ale nie daję sobie szansy spróbować, bo blokuje mnie jakiś tajemniczy lęk zarówno przed powodzeniem jak i porażką.
Samoświadomość procesów twórczych nie broni przed pułapkami porównywania się i syndromu oszusta, ale mam nadzieję, że pozwala się z nich prędzej wygrzebać.
Obecnie mentalnie jestem w miejscu, gdzie mogę pozytywnie nastawić się na artystyczną podróż pełną eksperymentów. Cel nie jest jasno wyznaczony, więc skupię się na endżojowaniu i analizowaniu procesu, jaki by on nie był. Bardzo delikatna praca z obserwacją własnych uczuć i reakcji. Potrafi być to fajniejsze, niż brzmi!
Problemem jest natomiast samo rysowanie, ilość czasu, energii i skończonych prac, które fizycznie MUSZĘ wykonać, by gdzieś dotrzeć. Nie ma innego wyjścia. Baaardzo przytłaczające dla kogoś, kto ma niesamowite problemy z zarządzaniem energią. Może uda się to rozbić na drobne kroczki. Trzymajcie kciuki!
Za pomoc w pisaniu dziękuję sklepowej starbuniowej coconut cappuccino i coconut flat white #notsponsored xD
Macie podobne rozkminy?
Napiszcie w komciu albo prywatnej wiadomości ^__^)/